Nowe Ateny

Nowe Ateny — zbitka barwnych i oryginalnych cytatów z dzieł zapomnianych — anegdot z towarzystw wszelkiego autoramentu — literackich plotek różnej akuratności. Mądrym dla memoryjału, idiotom dla nauki, jak mawiał Benedykt Chmielowski. Więcej informacji?

O warszawskich maskaradach

Z zapisów Pauliny Wilkońskiej:

Wybraliśmy się na trzecią maskaradę, która zwykle bywa najliczniejszą, a przypada na ostatnią niedzielę. Miałam popielate domino, a August [Wilkoński, mąż autorki] czarne.

Tłok w salach był ogromny, upał nieznośny, pisk masek niemiły, a śmiałość mężczyzn, maskowanych i niemaskowanych, do zamaskowanych kobiet wydawała mi się wstrętna. […]

O mało, że mi się na płacz nie zebrało. A mąż tymczasem, którego ręki trzymałam się silnie, rzucał na wsze strony dowcipki tłumowi ciągnącemu za nim. […]

Jednego ze znajomych naszych prawdziwie maskaradowa wtedy awanturka spotkała. Zaintrygowała go jakaś wdzięczna postać w białym atłasowym domino, z puszkiem łabędzim, z różyczką przy kapturku. Podał jej rękę, którą przyjęła. Mówiła ślicznie po francusku, w którym to języku nasz znajomy celował. Mówiła po włosku, a pięknie po polsku. W rozmowie jej tryskał dowcip i wyższy polot myśli. Oczarowany kawaler już jej nie odstąpił wcale, palił komplementa sążniste i gorące afekta. Wreszcie nadchodzi chwila rozłąki.

— W przyszłą niedzielę na Wiejskiej Kawie — szepce mu rusałka w białym domino — w drugiej sali, pod cyprysem. Będę miała czarny kapelusik z pąsowym piórem. Dobranoc! Al riverdo! — biegnie przez salę, wbiega do przedpokoju, a kawaler za nią.

Nieznajoma okrywa się tumakami, zarzuca szal na głowę, zbiega po wschodach, oczarowany za nią. Wsiada do sanek i szepce coś woźnicy.

Pardonnez, madame! — mówi kawaler i wskakuje za nią.

Sanki pędzą przez Trębacką ulicę, Krakowskie Przedmieście, Nowy Świat, plac Św. Aleksandra i wreszcie zatrzymują się przed dużą kamienicą.

— Wysiądź, panie, i zadzwoń u bramy! — prosi pani.

Kawaler zeskakuje, dobiega bramy… Wtem sanki zawracają nagle — i poleciały, skąd przybyły, zostawiwszy panicza samotnie na dalekiej, niemal już poza miastem ulicy.

Z ulicy Trębackiej na plac świętego Aleksandra (dzisiaj: Plac Trzech Krzyży) jest dokładnie 2km — bez jednego skrętu.

Klnąc siarczystymi [!], przeklinając czarodziejkę złośliwą, rad nierad powędrował wśród świeżo spadłego śniegu na powrót — i na śmierć znużony w swoim stanął mieszkaniu. Pocieszało go wszelako, że ją zobaczy w niedzielę na Wiejskiej Kawie i że się pomści.

Nadchodzi niedziela. Niecierpliwy pędzi w umówione miejsce i stawa tamże jeden z najpierwszych. Powoli dopiero goście zbierać się zaczęli. Elegant nudzi się, biega tam i sam, gdy wtem w drugiej sali, pod cyprysem, dostrzegł czary kapelusik z pąsowym piórem. Spieszy, patrzy… i zżyma się: właścicielka kapelusika była gruba, otyła, czerwona, z dużym nosem, jadła za trzech, a gadała za pięciu… I dowiedział się, że to była posiedzicielka bogata składu drzewa na Starym Mieście.

O mało że w gniewie nie roztrącił wszystkich — rzucił się do powozu i kazał pogonić do miasta, co koń mógł uskoczyć.

I jeszcze tylko przypis o Wiejskiej Kawie,

kawiarni z ogródkiem przy ul. Wiejskiej 1727, założonej za czasów stanisławowskich i cieszącej się niezmienną popularnością jeszcze w czasach Wilkońskiej. W r. 1810 nabył domek Mikołaj Wronikowski, “który lubo przybudował sale i oranżerie, urządził 10 pokojów ozdobnych, w dawnym jednak wszystko, tak jak było, zachowuje stanie: i skromne jego ozdoby, i sprzęty jednakie, wreszcie i ogródek, i pomarańczarnia dla odwiedzających gości, znawców a smakoszów dobrej a prawdziwie wiejskiej kawy” (F.M. Sobieszczański).

11 III 2014 # # #