Jerzy Łanowski o Bibliotece Narodowej
Z Almanachu Biblioteki Narodowej 1919-1969 wspomnienie Jerzego Łanowskiego:
Nie pamiętam, kiedy wziałem do ręki pierwszy tomik Biblioteki Narodowej, ani kiedy sięgnąłem do tomiku. Okładka z charakterystycznym wianuszkiem tkwi w bardzo dawnych warstwach pamięci — w bibliotece domowej, w książkach ujca i brata tułały się poszczególne, nie pamiętam już jakie, książeczki. Smarkaty oglądacz, bo jeszcze nie czytelnik, na nich bodaj obok starszych i dużo mniej szacownych kieszonkowych Zuckerkandli i sztywnych większych “arcydzieł” Feliksa Westa z Brodów, skonstatował istnienie serii wydawniczych. To było jak ze znaczkami pocztowymi, przepraszam — wtedy jeszcze mówiło się “markami”, tylko że marki były nieporównanie ciekawsze, barwniejsze, no i kolekcjonowanie mniej kłopotliwe i kosztowne. Zbieranie książek, już praktyczniejsze i świadome, zaczęło się później, w gimnazjum. To gimnazjum III państwowe, było szkołą dobrą i ambitną, profesorowie polskiego, łaciny, greki, historii domagali się lektur, lektury obowiązkowe wciągały w nadobowiązkowe, nadobowiązkowe przechodziły z wolna w “całkiem własne”. Na półkach i w szafie zaczęło przybywać tomików, zwykle nie nowych, nie! Z antykwariatów ulicy Batorego od Iglów, Bodeków i innych wydobywało się tanie, mocno obczytane książczyny, w obszarpanych i obmalowanych okładkach, gęsto nieraz pokreślone przez poprzednich czytelników i właścicieli, służące nawet jako bryki, taka np. Ksenofontowa Anabaza z zfajkowanymi przez poprzedników czytanymi w szkole ustępami.
W tomikach BN-u czytałem pierwszy raz Sofoklesa w przekładach Morawskiego, Antygonę i Króla Edypa. Dziś jeszcze słyszę ustny komentarz do nich naszego dyrektora, zwanego popularnie “Bene”:
— Bo, chłopaczkowie, psze, Morawski, psze, kiedy miał tłumaczyć Sofoklesa, to, psze, całymi miesiącami czytał dramaty Słowackiego, żeby, psze, wejść w polski, psze, styl tragiczny!
12 XII 2013 #Biblioteka Narodowa #Jerzy Lanowski