Z Mariana Pankowskiego...
Ze znanej, mocno skandalizującej powieści Rudolf Mariana Pankowskiego (wydanie polskie — 1984 rok).
Idę sobie po Montparnasie i widzę, że przede mną jakiś chłopak chce skręcić, ale czeka, aż auta przejadą. Mijam go, a on się obejrzał. I obaj uśmiechnęliśmy się. On spod beretu. Przyśpieszył kroku. Niby że mu pilno. Ale zdążyłem, wie Pan, zobaczyć, że pod tym baskijskim beretem bardzo ładna twarz. Wie Pan, taka rasowa, śniada. Od razu widzę, że to nie Francuz, ale skądś z Afryki. No nic. Kawałek tak idziemy, a on wąziutki w pasie, bo sweter przylega. Do pisuaru wchodzi. Aha. To i ja. Nikogo, tylko my. Stanął koło mnie — i wie Pan, na całym świecie zaczyna się to tak samo. I on mówi: “Pójdziemy?” — “Jasne” — mówię. I już ukosem przez ulicę, i tylko oczy mrużymy od śniegu. Hotel niedaleko. Nie wiem czy zna Pan tę dzielnicę… koło restauracji “Duguesclin”… Właścicielka musiała go znać, bo bez słowa dała mu klucz.
Panie, ledwieśmy weszli — a on już się rozbiera.
21 I 2014 #Marian Pankowski #XX wiek #Paryz