Nowe Ateny

Nowe Ateny — zbitka barwnych i oryginalnych cytatów z dzieł zapomnianych — anegdot z towarzystw wszelkiego autoramentu — literackich plotek różnej akuratności. Mądrym dla memoryjału, idiotom dla nauki, jak mawiał Benedykt Chmielowski. Więcej informacji?

«Pani Aniela», pierwszy romans Mickiewicza

W 1815 roku Mickiewicz wyjechał z rodzinnego Nowogródka do Wilna, by rozpocząć studia na tamtejszym uniwersytecie. Kontynuuje historię Kleiner w swojej obszernej monografii Mickiewiczowskiej:

Dwa listy pisane z końcem czerwca i w pierwszej połowie lipca 1817 r. — najwcześniejsze ze znanych listów Mickiewicza — pozwalają tylko w ogólnych, niedokładnych zarysach odtworzyć dzieje miłości ku pięknej Anieli. Kiedy się romans zaczął, nie wiadomo; trwał dość długo, doprowadzając do tego, że osiemnastoletni student co dzień odwiedzał narzeczoną i jej matkę. Uważany był za narzeczonego.

Gdybyś wiedział — pisze do Czeczota — jak ona dawniej umiała pięknymi kolorami malować przyszłe życie nasze!

W lecie r. 1817 matka Anieli przenieść się miała do Żytomierza; zakochanemu Adamowi zaproponowano, jak się zdaje, aby ożenił się lub przynajmniej zaręczył i pojechał z nimi razem. W pierwszej chwili może gotów był pójść za głosem serca — namiętne uczucie jednak nie stłumiło w nim trzeźwości sądu. Zrozumiał, że wiązać się teraz na całe życie z Anielą byłoby najwyższą nierozwagą. Postanowił sprzeciwić się temu planowi i przestał bywać u swej ukochanej.

Była to dla wielkiego romantyka — w opinii Kleinera — “sytuacja przykra i pierwsza w życiu konieczność decyzji bolesnej”.

Poszedł […] do Anieli, ażeby jej wszystko powiedzieć; nie zastał jej — następnego dnia poszedł po raz drugi. Im większa była jej radość, gdy go ujrzała, tym trudniej było radość tę zniszczyć; mimo to stanowczo oświadczył, że muszą się teraz rozstać; czy to dlatego, że Aniela wrócić może zamierzała do Wilna po roku, czy że on sam za możliwy uważał swój wyjazd do Żytomierza na przyszłe wakacje, rozstanie przedstawiał jako czasowe, o ile ona zechce być w miłości stałą.

Zaklinałem, ażeby albo zapomniała o mnie, albo była nadal stałą i nie przymuszała uporem swoim, ażebym wszystko na niepewność odważał […] Zacząłem płakać, całować jej ręce, upewniać, że mnie to kosztuje więcej niżeli jej samej, że gotów jestem wszystko poświęcić, ale nie poświęcę nierozwadze losu i szczęścia jej samej.

Po długich protestach i łzach obfitych Aniela “przykrzekła znosić cierpliwie rozłączenie się”; uradzili uwiadomić o tym matkę, która widocznie była inicjatorką planów Anieli.

Rozmowa z matką przybrała obrót, jakiego się Mickiewicz nie spodziewał. Zamiast rozstania nastąpiło zerwanie. Scena musiała być nad wyraz przykra i upokarzająca.

We wspomnieniach Mickiewiczowi pozostał niesmak, który z czasem przeniósł się z matki i na kochankę; w ten sposób jego przeróbka Gertrudy Voltaire’a zyskała po polsku tytuł… Pani Aniela!

Przyjaciele! nadeszła słotna pora grudnia,
Zbiegło słońce szczęśliwsze ogrzewać południa;
Abyście przy kominie smutno nic siedzieli,
Zaczynam anekdotę o pani Anieli.

Ta piękność, w młodych latach dziwo Nowogródka,
Trzydzieste jabłko z swego zjadła już ogródka;
Jednak czas, prześladowca niewieściej urody,
Ledwo drobne jej wdziękom śmiał wyrządzić szkody.
Zawsze miła, poważna, ale nie nadęta,
Przy ziemi ognia pełne trzymała oczęta.
Gors śnieżny jak alabastr, sztuką utajony,
Gdzieniegdzie spod zazdrosnej wyglądał zasłony.
Lice jeżeli skaził lat wiosennych schyłek,
Jest na to sztuczna białość, jest karminów pyłek:
Ten zbladłe żywi róże, tamta bieląc cienie,
Okrasza samo z siebie krasne przyrodzenie.

Aniela, choć na wielkim nieznajoma świecie,
Długi jednak trawiła czas przy toalecie.
Tam to były i ozdób, i świętości składy,
Tam Skarga sąsiadował słoikom pomady,
W pudrze leżał Akwinat, herezyi piorun,
A wśród peruk obrazek cudnej Matki z Rorun.
Lecz co ja w rzędzie pierwszych cnót Anieli mieszczę,
Cnót zbyt rzadkich w kobiecie, w święte rzadszych jeszcze,
Że chociaż ją modlitwy od biedzenia strzegły,
Wiedziała, jak ród ludzki upadkom podległy;
Więc mężczyznom powolna, kobietom niesroga,
Grzech bliźni odpuszczała dla miłości Boga.

Równa Anieli wdziękiem i żywością oczek
Zuzia, córka, liczyła siedemnasty roczek.
U matki, jak pod skrzydły u anioła stróża,
Swobodnie ta prześliczna wywiła się róża;
Nic skaził jej zgubnego świata dech zatruty,
Nie znała, co są maski, baliki, reduty.

Lecz Aniela natomiast miała w swoim domu
Zakrystyjkę, prócz samej nie znaną nikomu.
Tam był regestr sumienia, krzyże, dyscypliny,
Tam co noc brała odpust od kary i winy;
Tam i wśród dnia, u okien spuściwszy zasłonki,
Trzepać zwykła strzeliste akty i koronki.
Pokoik ten, w ozdobne przystrojony meble,
Z dziedzińcem przez ukryte połączył się szczeble,
A małe drzwiczki, obce dla świeckiej źrenicy,
Wiodły stamtąd do sadu, z sadu do ulicy.

Wiadomo, jak nas latem skwar udręcza srogi.
Gdy słońce ciężkie sypie na ziemię pożogi,
Wtenczas noc zwykle młode kobiety zachwyca,
Lubią one oglądać bladą twarz księżyca.
I Zuzia, jak to bywa w siedemnastym roku,
Nie dała odpocznienia strudzonemu oku.
Sutych kotar indyjskim osłoniona cieniem,
Przewraca się, pierś częstym morduje westchnieniem;
Wreszcie zrywa się, wstaje, błędne plącze stopy.
Ni księźyc, ni gwiaździste nie bawią jej stropy
Do ogrodu wybiega, bez chęci, bez celu,
Nic nie myśląc, chociażby rada myślom wielu.
Wtem szelest z matczynego słyszy pokoika,
To ją wraz zadziwieniem ciekawym przenika;
Lubo jeszcze tajemnic i zdrad czuć niezdolna,
Jednak drży, powątpiewa, przysuwa się z wolna.
Naprzód słyszy skrzyp jakiś, jakiś szelest głuchy,
Westchnienia, rwane słówka, jakieś lekkie ruchy;
Wice przelękła blednieje i łzy lejąc rzewne,
«Ach! — rzecze — matka moja chora jest zapewne»
Już chce wołać, wtem inne ozwały się tony
«Franusiu, ach! Franusiu, drogi ulubiony!
Nie dbam o resztę świata, gdy ciebie dziedziczę;
Ty mi na ziemi sprawiasz niebieskie słodycze».

Zuzia to słysząc smutne wypogadza czoło:
«Matka moja, jak widzę, dosyć iest wesołą».
Porzuca więc pokoik, oddala się z cicha
I w łożu, niespokojna, dręczy się i wzdycha
Pić niebieskie słodycze — dobrze to byłoby:
Lecz jakże w tym postąpić, przez jakie sposoby?
Jak tylko dzień ujrzała, powstaje z pościeli
I niewinne pytanie zadaje Anieli:
«Jakiego to Franusia mamunia dziedziczy,
Co na ziemi niebieskich udziela słodyczy?»
Aniela, dość przytomna, lubo zadziwiona:
«Każdej rodzinie — rzecze — trzeba mieć patrona.
Jam też sobie świętego Franciszka obrała,
Jemu pragnę być sługą i z duszy, i z ciała,
On mnie zwykł w najgorętszej ratować potrzebie,
Jest to jeden z największych świętych Pańskich w niebie».

Krótko po tej rozmowie jakiś Ludwik młody,
W całym powiecie znany z trzpiotalstw i urody,
Ujrzał Zuzię, ta wzajem do niego się pali,
I niejednymi schadzki swą miłość stwierdzali.
Wtedy mamunia, słysząc w pokoiku córki
Gorące litanije, pobożne paciorki,
Przybiega i na takiej znalazłszy zabawie,
Pocznie z gniewem wyrzucać niewstyd i bezprawie.
Zuzia jej na to tylko odpowie zdziwiona:
«Wszak każdej chrześcijance trzeba mieć patrona»!

Odtąd Aniela świętych porzuca dla ludzi,
Odtąd świata kłamliwą skromnością nie ludzi;
Odtąd wesołość ciągle w jej pałacu gości,
I miłość, i zabawy, siostrzyczki miłości.

05 I 2014 # # # # #