Ze wstępu Jarosława Ławskiego do Horsztyńskiego Juliusza Słowackiego:
Horsztyński jest arcydziełem. To dramat fascynujący i porażający, szczytowe arcydzieło pesymizmu i daleka zapowiedź mistycznej fazy twórczości, dzieło bluźniercze i zawierające głębokie intuicje metafizyczne, tekst o utracie wiary i o poszukiwaniu własnej tożsamości, o odkrywaniu głębin “ja”. Bywamy dziś zgodni w osądzie, że z upływem lat właśnie ten utwór, wyjątkowy już przez to, że napisany prozą, zyskuje na znaczeniu w naszym spojrzeniu na twórczość Juliusza Słowackiego. Nie Lillę Wenedę, którą wynosił jako największe osiągnięcie w dziedzinie tragedii Juliusz Kleiner, ale właśnie ironiczny i pesymistyczny, a momentami groteskowy świat bohatarów Horsztyńskiego uznajemy często za bliższy wrażliwości estetycznej i egzystencjalnej współczesnego człowieka.
Nie zawsze tak było — dodaje badacz.
Antoni Małecki, do którego trafił rękopis dzieła, badacz, który samowolnie nadał mu tytuł, oceniał “ocalone sceny tragedii” jako “nierównej wartości”. Pierwszy sformułował też ostry sąd o wewnętrznych rozdźwiękach, jakoby niweczących dramaturgiczny zamysł Słowackiego:
Obok ustępów potężnej siły i prawdziwie dramatycznej werwy, znachodzą się i sytuacje przewlekłe, zapełnione tą ckliwą melancholią, od której poeta nasz w owych latach nie był jeszcze zupełnie wyleczony.
Publikacja dzieła w 1866 roku przyniosła falę głosów mniej lub bardziej przychylnych, dość zgodnie dostrzegających w Horsztyńskim echo Szekspirowskiego Hamleta.
18
II
2014
#Juliusz Slowacki
#XIX wiek
#Jaroslaw Lawski
#Antoni Malecki
Wiersz Osipa Mandelsztama w przekładzie Adama Pomorskiego — Tristia:
Pojąłem, czego uczy mnie rozstanie
W nocnych lamentach z włosem potarganym.
Przeżuwa wół i dłuży się czekanie —
Wigilij miejskich mija czas nad ranem.
Tamtej koguciej spełniam obrzęd nocy:
Wędrówki ból się na powiekach wieszał
I w dal patrzały zapłakane oczy,
Ze śpiewem Muz kobiecy płacz się mieszał.
Któż może wiedzieć słysząc o rozstaniu,
Jakiej rozłąki zaznać nam sądzono,
Co wieści kogut piejąc o świtaniu,
Gdy w Akropolu jeszcze ognie płoną,
A kiedy wschodzi jakieś nowe życie,
W sieni leniwie żuje wół w pomroce,
Czemuż to kogut głosząc nowe życie
Na murach miejskich z krzykiem się trzepoce?
Mnie także miłe obyczaje przędzy:
Wrzeciono bzyka, snuje nić czółenko.
A na spotkanie, patrz, jak puch łabędzi
Już bosą nóżką Delia frunie miękko.
Ach, kanwa życia jak szarzyzną nuży,
Mowa radości jakże jest uboga!
Wszystko już było, wszystko się powtórzy,
Jedynie chwila poznawania błoga.
Niech przezroczysta jawi się figurka
W czystym naczyniu z wypalonej gliny
Jak popielicy rozpostarta skórka,
Nad woskiem skroń pochyla się dziewczyny.
Nie nam się godzi wróżyć o Erebie,
Kobietom wosk, mężczyznom spiż przystoi.
Nam śmierć na wojnie przeznaczono w niebie,
One przy wróżbie umierają swojej.
1918
17
II
2014
#Osip Mandelsztam
#poezja
#Adam Pomorski
Z książki Janiny Kulczyckiej-Saloni pod tytułem Życie literackie Warszawy w latach 1864-1892:
Salon Deotymy miał wielu paszkwilantów i tylko jednego wiernego obrońcę, Aleksandra Kraushara, który bohatersko przeciwstawiał się zarówno tym, którzy po prostu bawili się kosztem “królowej ideału”, jak tym, którzy wysuwali przeciwko niej zarzuty natury moralnej. Do tych ostatnich należał sceptyk i mizantrop Felicjan Faleński, zarzucił on wieszczce interesowność materialną, a nawet pewnego typu kolaborację z władzami rosyjskimi. Sądy te, sformułowane w listach do Estreichera i we wspomnieniach, ujawnione zostały dopiero po śmierci obojga: i potępianej, i potępiającego, niemniej są wyrazem opinii literackiej Warszawy o osobie Deotymy:
Swoją drogą, Deotymę wraz z całym jej dzisiejszym otoczeniem (mającym wszystkie formy dworu panującego) można by pokazywać za pieniądze; dzieją się tu rzeczy tak śmieszne, że za kilka lat nikt im wiary nie da, ale dużo by o tym mówić i nawet miejsca by nie starczyło. Poprzestanę na tym, co najświeższe. Wiesz zapewne, że tak zwana wieszczka polska (która mówiąc nawiasem nie odzywa się inaczej jak po francusku) urządziła u siebie publiczne czytanie Wandy (drukowanej już w części w “Bibliotece Warszawskiej”). Że ten poemat dramatyczny ma pięć aktów, trwało to tedy przez pięć sobót (nawet podobno sześć licząc z prologiem). Po czym Odyniec ze Skimborowiczem ułożyli petycję (do której zbierali po mieście podpisy), mającą na celu uprosić poetkę, żeby raz jeszcze powtórzyła czytanie, co też na nowo praktykuje się z tym samym, co wprzódy podziwem. Jednocześnie zbierana jest składka na podarek dla niej dziękczynny, mający wartość rubli srebrem tysiąc; powiadają, że to ma być świecznik srebrny siedmioramienny. Zbytek ten dałby się jeszcze od biedy usprawiedliwić, gdyby był przynajmniej niespodzianką; ale nie, mająca być dobrowolnie obdarowaną wie dokładnie o postępie składki i nic się jej nie sprzeciwia, a przecież procent od tej sumy już by opędził wpis roczny dla biednego studenta.
Dalej dodaje jeszcze Faleński, że to “wszystko nie żartem powiada, ale notuje na serio jako ciekawy objaw zbiorowego obłędu pewnej części ludzi”.
16
II
2014
#Janina Kulczycka-Saloni
#Felicjan Falenski
#Deotyma
Pamiątki Soplicy Henryka Rzewuskiego — Pan Rewieński:
Tak więc chmura prędko rozpędzoną została i już nic zabawom naszym nie przeszkodziło — i owszem, z powodu zgody jeszcze gęściej kielichy krążyły; nawet przy końcu pito z kijów. Był to w dawnym obyczaju najwyższy stopień podochocenia. Kij był szklanny dęty i gdy go do ust przykładano, trzeba było koniecznie go wypróżnić nie oddalając z ust, inaczej pijący został obryzganym i za karę za kołnierz wlewano mu kielich wody. Wszyscy popiliśmy się okropnie; gospodarza bez przytomności wynieśli. Książę jeden został przytomny, a nie mając z nikim pić, na znak zwycięstwa jeszcze kielich wypił do Wawrzeńca, jemu go oddał, napełniwszy swoją ręką; o swojej sile poszedł do sędziny, z nią zmówił litanię do Najświętszej Panny i to wszystko odbywszy, zjadł ogromną misę kapusty kwaszonej i spać się położył, tak zdrów, jak gdyby nie pił.
15
II
2014
#Henryk Rzewuski
#XVIII wiek
Po upadku powstania listopadowego poeta Tomasz August Olizarowski “został aresztowanym i wywiezionym z Galicji do Triestu”. Jak pisze Agaton Giller —
Tu trzymano go w cytadeli przez pół roku, zamkniętego za kratami w więzieniu, — po czem wsadzono na okręt i wywieziono do Anglii.
W tych smutnych dniach, jak zawsze, była mu poezja pociechą i rozrywką. Powstało w tym czasie wiele sonetów, które nazywał śnielkami. Pisał je w więzieniu lub na okręcie.
Oto i jeden z tych sonetów, niezbyt dobry, odnotowany jednak z historycznoliteracką sumiennością.
Słuchaj morze! słuchajcie żywioły zwaśnione!
Zaśpiewam — choć nie Arjon — zaśpiewam atoli
Potrzebie serca swego i grze waszej kwoli;
Pieśń wreszcie sny zastąpi przez was rozpędzone.
Różne myśli się snują i uczucia różne.
Już nie wiem czego pragnąć, — co mi po ostoi!
Ziemia, która mnie przyjmie, czyliż uspokoi?
Serce, będzież mniej czułe albo więcej próżne?
Ziemie, morza zdołająż być tem dla pamięci,
Czem są dla nóg i oczów? Odmieniąż się chęci,
Nadzieje, namiętności, nawyknienia, prawa?
Miłość, przyjaźń, pieśń, mary, przeszłość, przyszłość, sława;
Wszystkoż to jak na hasło zmieni się lub prześni?
Graj burzo! tańcuj morze! zbudź się, moja pieśni.
14
II
2014
#Tomasz August Olizarowski
#Agaton Giller
#poezja
#XIX wiek