Z zapisów Pauliny Wilkońskiej:
Wybraliśmy się na trzecią maskaradę, która zwykle bywa najliczniejszą, a przypada na ostatnią niedzielę. Miałam popielate domino, a August [Wilkoński, mąż autorki] czarne.
Tłok w salach był ogromny, upał nieznośny, pisk masek niemiły, a śmiałość mężczyzn, maskowanych i niemaskowanych, do zamaskowanych kobiet wydawała mi się wstrętna. […]
O mało, że mi się na płacz nie zebrało. A mąż tymczasem, którego ręki trzymałam się silnie, rzucał na wsze strony dowcipki tłumowi ciągnącemu za nim. […]
Jednego ze znajomych naszych prawdziwie maskaradowa wtedy awanturka spotkała. Zaintrygowała go jakaś wdzięczna postać w białym atłasowym domino, z puszkiem łabędzim, z różyczką przy kapturku. Podał jej rękę, którą przyjęła. Mówiła ślicznie po francusku, w którym to języku nasz znajomy celował. Mówiła po włosku, a pięknie po polsku. W rozmowie jej tryskał dowcip i wyższy polot myśli. Oczarowany kawaler już jej nie odstąpił wcale, palił komplementa sążniste i gorące afekta. Wreszcie nadchodzi chwila rozłąki.
— W przyszłą niedzielę na Wiejskiej Kawie — szepce mu rusałka w białym domino — w drugiej sali, pod cyprysem. Będę miała czarny kapelusik z pąsowym piórem. Dobranoc! Al riverdo! — biegnie przez salę, wbiega do przedpokoju, a kawaler za nią.
Nieznajoma okrywa się tumakami, zarzuca szal na głowę, zbiega po wschodach, oczarowany za nią. Wsiada do sanek i szepce coś woźnicy.
— Pardonnez, madame! — mówi kawaler i wskakuje za nią.
Sanki pędzą przez Trębacką ulicę, Krakowskie Przedmieście, Nowy Świat, plac Św. Aleksandra i wreszcie zatrzymują się przed dużą kamienicą.
— Wysiądź, panie, i zadzwoń u bramy! — prosi pani.
Kawaler zeskakuje, dobiega bramy… Wtem sanki zawracają nagle — i poleciały, skąd przybyły, zostawiwszy panicza samotnie na dalekiej, niemal już poza miastem ulicy.
Z ulicy Trębackiej na plac świętego Aleksandra (dzisiaj: Plac Trzech Krzyży) jest dokładnie 2km — bez jednego skrętu.
Klnąc siarczystymi [!], przeklinając czarodziejkę złośliwą, rad nierad powędrował wśród świeżo spadłego śniegu na powrót — i na śmierć znużony w swoim stanął mieszkaniu. Pocieszało go wszelako, że ją zobaczy w niedzielę na Wiejskiej Kawie i że się pomści.
Nadchodzi niedziela. Niecierpliwy pędzi w umówione miejsce i stawa tamże jeden z najpierwszych. Powoli dopiero goście zbierać się zaczęli. Elegant nudzi się, biega tam i sam, gdy wtem w drugiej sali, pod cyprysem, dostrzegł czary kapelusik z pąsowym piórem. Spieszy, patrzy… i zżyma się: właścicielka kapelusika była gruba, otyła, czerwona, z dużym nosem, jadła za trzech, a gadała za pięciu… I dowiedział się, że to była posiedzicielka bogata składu drzewa na Starym Mieście.
O mało że w gniewie nie roztrącił wszystkich — rzucił się do powozu i kazał pogonić do miasta, co koń mógł uskoczyć.
I jeszcze tylko przypis o Wiejskiej Kawie,
kawiarni z ogródkiem przy ul. Wiejskiej 1727, założonej za czasów stanisławowskich i cieszącej się niezmienną popularnością jeszcze w czasach Wilkońskiej. W r. 1810 nabył domek Mikołaj Wronikowski, “który lubo przybudował sale i oranżerie, urządził 10 pokojów ozdobnych, w dawnym jednak wszystko, tak jak było, zachowuje stanie: i skromne jego ozdoby, i sprzęty jednakie, wreszcie i ogródek, i pomarańczarnia dla odwiedzających gości, znawców a smakoszów dobrej a prawdziwie wiejskiej kawy” (F.M. Sobieszczański).
11
III
2014
#Paulina Wilkonska
#XIX wiek
#Warszawa
Z książki Anieli Kowalskiej pod tytułem Warszawa literacka w okresie przełomu kulturalnego 1815–1822:
W piękne ranki, a zwłaszcza popołudnia, chętnie wybierano się na dalsze spacery. Szukano rozrywki i malowniczych widoków poza rogatkami Warszawy. Pociągał niektórych Natolin, urządzony w angielskim guście, z ogrodem-zwierzyńcem, z wytwornym pałacykiem odbijającym wesoło od smutnej raczej okolicy. Innych Królikarnia ze wspaniałym widokiem na całą wilanowską dolinę. Ulubionym jednak nade wszystko miejscem zbiorowym wypraw były wspaniałe ogrody Wilanowa, imponujące niebotycznymi konarami drzew, najpiękniejsze w Polsce. Wilanów dystansował nawet Łazienki, pociągające kaskadami, amfiteatrem na wyspie, kamiennymi posągami i piękną architekturą budowli. Łazienki były systematycznie okupowane przez mieszczańską publiczność stolicy, ściągającą tu dorożkami lub piechotą. Tymczasem dalej położony, malowniczy Wilanów był celem strojnych kuligów.
“Od wielu lat warszawianie, ukończywszy karnawał, jeszcze w dzień popielcowy używają zabawy przejażdżką do Wilanowa” — wspominał “Kurier Warszawski” w dniu 9 marca 1821 r. i zdumiewał się niezwykłą tego roku w Wilanowie liczbą gości, co należało zawdzięczać wyjątkowej pogodzie i sannie doskonałej. Zjazd był ogromny i jak nigdy dotąd uderzał rozmachem i okazałością. “Karet i Koczów — zapewniał «Kurier» — było 450, a w ogólności z sankami i dorożkami tysiąc pojazdów. Pomiędzy rozlicznymi różnych narodów ekwipażami, a mianowicie angielskimi, rosyjskimi, krakowskimi, szczególniej zastanawiały sanie ogromne, do których osiem koni białych było zaprzężonych; każda para koni miała postyliona suto galonowanego. Sanie były wysłane dywanami i futrami, a mieściły w sobie kilkunasty z najznakomitszej młodzieży. Widok ten przypominał dawne staropolskie kuligi”. W tym właśnie zwyczajowym dniu roku, w środę popielcową, cały wytworny wielki świat wyznaczał sobie rendez-vous w Wilanowie.
02
III
2014
#Warszawa
#XIX wiek
#Aniela Kowalska
#Kurier Warszawski
6 maja 1808 roku, w dniu urodzin Józefa Poniatowskiego, Teresa Tyszkiewiczowa, siostra księcia, wydała “jedną z największych i najkosztowniejszych uroczystości” w Warszawie tamtych czasów. Tak opisywał bal biograf Marii Kalergis, Stanisław Szenic:
Bal poprzedziły ówczesnym zwyczajem “sztuki mimiczne”. Odegrane zostały w sali zwanej biblioteczną, znajdującej się w skrzydle zamku królewskiego, który był korytarzem połączony z pałacem Pod Blachą. W jednej z pantomim występowały nimfy i zachwycały tańcem układu słynnego tancmistrza Vestrisa. Nimf było bodaj siedem, kronikarze za godne wymienienia z nazwiska, jako najpiękniejsze i najlepiej tańczące, uznali trzy: Joannę Grudzińską, późniejszą księżnę Łowicką, żonę wielkiego księcia Konstantego, i obie siostry Górskie, Teklę i Ludwikę.
Pani Tyszkiewiczowa pragnęła utrwalić dla potomnych wspomnienie tego wspaniałego balu; poleciła tedy Zygmuntowi Voglowi, aby w akwareli upamiętnił najładniejsze żywe obrazy. Akwarelę wprawiono następnie w wieczko ozdobnego puzdra ofiarowanego księciu Talleyrandowi przez panią Tyszkiewiczowa jako skarbczyk na listy, które do niego pisała. Jak wiadomo, pani Tyszkiewiczowa we wczesnej młodości utraciła w wypadku jedno oko, lecz defekt ten nie miał wpływu na uczucia kulawego Talleyranda. Romans ich, wystawiony na sztych złośliwych dowcipów, trwał długie lata, więc i korespondencji zgromadziło się sporo.
Na akwareli Vogla znalazł się i taniec siedmiu nimf. Wiemy, że dwie z nich to siostry Górskie, próżno jednak doszukiwać się wśród kształtnych postaci kobiecych ich dziewczęcych sylwetek. Według heraldyków bowiem Tekla, urodzona jakoby w roku 1795, winna mieć wówczas lat dwanaście, młodsza zaś Ludwika zaledwie dziesięć. Czyżby takie dzieci wprowadzano na wielce swawolne bale Pod Blachą? Wypadnie tu raczej podać w wątpliwość ścisłość informacji heraldycznej i cofnąć o jakieś cztery lata daty przyjścia na świat uroczych siostrzyczek. Ten mało kurtuazyjny zabieg jest konieczny z uwagi na prawidłowość dalszych ustaleń.
I dodaje Szenic na koniec:
Z datami urodzin pięknych kobiet owych czasów jest w ogóle kłopotów bez liku; gdy przybywa im wieku, gubią lata, najchętniej — aby zatrzeć ślady — nawet metryki. Nawiasem można wspomnieć, że Joannie Grudzińskiej księżnie Łowickiej, która była również jedną z owych siedmiu nimf, nawet na nagrobku wyryto datę urodzenia 29 września 1795 roku. Tymczasem gdy historycy zaczęli niedyskretnie dociekać, ile lat księżna Łowicka liczyła naprawdę, wyszło na jaw, że urodziła się w roku 1791.
22
II
2014
#Stanislaw Szenic
#Warszawa
#Zygmunt Vogel
#XIX wiek
Z książki Anieli Kowalskiej pod tytułem Warszawa literacka w okresie przełomu kulturalnego 1815-1822:
Wiedzieli przecież i cieszyli się z tego wszyscy, że rozwojowi kulturalnemu kraju, sprawom nauki i literatury, postępowi oświaty w stolicy patronuje i służy — w symbiozie z Towarzystwem Przyjaciół Nauk — świeżo założony i rozbudowany Uniwersytet Warszawski. Jeszcze w listopadzie 1816 r. został podpisany, a na początku 1817 ukazał się na łamach gazet stołecznych reskrypt Aleksandra I w języku łacińskim i polskim, a więc bardzo uroczyście i godnie, o utworzeniu Warszawskiego Królewskiego Uniwersytetu, czyli Szkoły Głównej pięciowydziałowej, z nowymi wydziałami: teologicznym, matematyczno-fizycznym i humanistycznym, “pod bezpośrednim zwierzchnictwem rektora i właściwych dziekanów”.
Warszawska wyższa uczelnia, mieszcząca się na Krakowskim Przedmieściu, w samym sercu stolicy, na rozbudowanych terenach dawnego, świetnego długą tradycją pałacu Kazimierzowskiego, poprzez swoje lepiej czy gorzej obsadzone, ale liczne (w imponującej liczbie 45) katedry promieniowała szeroko na wszystkie ziemie polskie zostające pod zaborem, w wysokim o sobie mniemaniu zaćmiewając nawet Wilno.
Rozpisywał się “Kurier” z należytym szacunkiem i atencją o “wyniosłych i ozdobnych” gmachach Uniwersytetu Warszawskiego, o jego salach obszernych, gdzie także mają znaleźć miejsce godne wielkiego miasta muzeum i ekspozycje kunsztów krajowych i które na wykładach pomieścić mogą nie tylko słuchaczy Uniwersytetu, ale i ciekawych.
Mówią te wszystkie wzmianki w “Kurierze” o głębokiej satysfakcji, jakiej doświadczali warszawiacy na myśl o nowej bazie naukowej, jaką stanowił Uniwersytet, nie zapominający przecież o zadaniu upowszechniania wiedzy i prezentowania jej najnowszych osiągnięć szerszemu ogółowi.
05
II
2014
#Aniela Kowalska
#Warszawa
#Uniwersytet Warszawski
#XIX wiek
#Kurier Warszawski
Wspomnienie o Warszawie ze Stanisława Szenica biografii Marii Kalergis:
Po hucznym, bogatym Petersburgu, Warszawa wydawała się pani Kalergis miastem prowincjonalnym, biednym i mało pociągającym; jeszcze silniej odnosi to wrażenie później, rozsiewając w swojej korespondencji po każdorazowym przyjeździe z Paryża utyskiwania na rodzinne miasto. Istotnie stolica nasza nawet w dziesięć lat po powstaniu listopadowym i krwawych walkach o miasto nie zabliźniła swych ran, a twarde rządy cesarskie tendencyjnie hamowały jej powrót do życia.
Pod budowę Cytadeli aleksandryjskiej zniwelowano sporo ulic, a co gorsza, Cytadela niemal na całe stulecie zahamowała naturalną rozbudowę miasta w stronę Żoliborza, tworząc zeń jakby oddzielne miasteczko. Ludność Warszawy, która wskutek powstania zmniejszyła się o przeszło 16 000 mieszkańców, czyli około 12%, osiągnęła dawny stan dopiero w 1840 roku i liczyła dokładnie 139 205 mieszkańców. Do tej cyfry dodać trzeba z górą 30 000 ludności niestałej oraz bardzo silny garnizon, którego liczebność w ówczesnej Warszawie wynosiła około 15 000 żołnierzy.
Nawet Wrocław w tych latach przewyższał Warszawę szybkością rozwoju. Jak podaje Sobieszczański w Rysie historyczno-statystycznym wzrostu i stanu miasta Warszawy, “właściwie od roku 1839 począł się obudzać przemysł w Warszawie, gdy odnowione wystawy publiczne współzawodnictwo wskrzesiły; podobnież w tym roku przypuszczenie fabrykantów Królestwa do uczestniczenia w wystawie petersburskiej może być uważane za najdzielniejszą zachętę i stanowi niejako nową epokę w dziejach naszego przemysłu. Wystawa ta spowodowała zbliżenie się klasy przemysłowej Królestwa do takiejże klasy Cesarstwa; stąd wyniknęły znakomite korzyści nie tylko dla przemysłu, ale i dla handlu wywozowego…”
28
I
2014
#Stanislaw Szenic
#Warszawa
#Cytadela Warszawska
#XIX wiek
Ze Stanisława Szenica biografii Marii Kalergis:
Dzieciństwo, długoletnie panieństwo i pierwsze lata nieudanego małżeństwa Tekli Górskiej upłynęły w Warszawie Księstwa Warszawskiego i Królestwa Polskiego, gdy ton i szyk stolicy Polski nadawali wojskowi — początkowo różnoplemiennych i różnojęzycznych armii napoleońskich, później wymusztrowanych i bitnych pułków polskich i rosyjskich. Słynął wtedy syreni gród, jeśli dać wiarę pamiętnikarzom i kronikarzom, z urody, wdzięku i finezji swych kobiet. Na koronnego świadka piękności Polek w czasach Księstwa Warszawskiego, gdy Tekla Górska jako podlotek budziła ogólny podziw, możemy powołać nie lada rzeczoznawcę, bo samego Napoleona. Gdy po rozgromieniu Prus Napoleon zatrzymał się w Warszawie, damy polskie, niecierpliwe ujrzeć “największego męża dziejów”, użyły wszelkich sposobów, aby nie zwlekano z przedstawieniem ich cesarzowi. Życzeniom wpływowych a pięknych kobiet prędko stało się zadość. Dnia 7 stycznia 1807 roku, w tydzień po przyjeździe Napoleona, według “Gazety Warszawskiej” ”…o godzinie ósmej wieczorem […] damy polskie miały honor być pierwszy raz przedstawione Najjaśniejszemu Panu. Zgromadziły się w liczbie 70 do 80 osób w sali zamkowej, ozdobionej obrazami przedstawiającymi pamiętniejsze epoki dziejów polskich […] Za otworzeniem się podwojów i wyrzeczeniem przez jo. księcia Benewentu, w. podkomorzego Państwa [Talleyranda], powtórzonym przez szambelanów służbę czyniących: «Cesarz!», wszystkie damy powstały.”
Cesarz wszedł do sali — relacjonuje pani Anna z Krajewskich Nakwaska, jedna z uczestniczek tej dworskiej prezentacji — jak na pole walki lub plac rewii, szybko i obojętnie, ale twarz jego przybrała wkrótce jakiś wyraz słodyczy, uśmiech rozpromienił zachmurzone wielkimi myślami czoło, a przeglądając ten szereg nadwiślańskich kwiatów nie mógł się wstrzymać od zawołania głośno: «Oh, qu’il y a de jolies femmes a Varsovie!» — O, ileż to pięknych kobiet w Warszawie!
Jak wiemy, zachwyt cesarza miał nawet historyczne konsekwencje. Wówczas to bowiem w Warszawie zawiązał się słynny romans, którego bohaterka, szambelanowa Maria Walewska, po dziś dzień silniej pociąga reżyserów filmowych i pisarzy niż obie żony Napoleona, Józefina i Maria Ludwika.
10
I
2014
#Stanislaw Szenic
#Warszawa
#XIX wiek
#Napoleon Bonaparte
Zdjęcie Restauracji Żywiec znajdującej się w kamienicy przedsiębiorcy Pinkusa Lothego — stojącej niegdyś na Marszałkowskiej 100, a więc mniej więcej w miejscu dzisiejszej Rotundy. Świetne, prawda? Zdjęcie z Muzeum Powstania Warszawskiego, i niestety ten pierwszy kadr to jakaś część muzeum. Wiadomo, że fotografia jest sprzed 1932 roku (dzięki, Kierunkowy 22!). Kamienicę projektował Antoni Sulimowski, restaurację — Jerzy Sosnkowski.
— Szczęśliwego nowego roku!
31
XII
2013
#Warszawa
#fotografia
#XX wiek
#Pinkus Lothe
#Antoni Sulimowski
#Jerzy Sosnkowski
Zdjęcia zrobione prawdopodobnie w okolicach 28 listopada 1941 roku przez Hansa-Joachima Flessinga. Na pierwszych dwóch zdjęciach Rynek Starego Miasta, na trzecim Pałac na Wodzie w Łazienkach Królewskich, na czwartym Teatr Narodowy, piątym — dworzec Warszawa Główna, czyli Warschau Hauptbahnhof.
29
XI
2013
#Warszawa
#XX wiek
Z Anieli Kowalskiej Mochnackiego i Lelewela:
Rozkwit kawiarni w owej epoce wiąże się niewątpliwie z rozkwitem życia literackiego i literackiej fajki, co znajdzie wyraz w obrazowym uogólnieniu, mówiącym o ciężkich kłębach dymu, które unosiły się nad całym okresem romantyzmu. Nieliczne salony literackie były ekskluzywne. “O tych obiadach uczonych — napisze później Wójcicki — przychodziły do nas szczegóły na zebraniach w kawiarniach literackich”.
Kawiarnie były giełdą bieżących opinii w sprawach artystycznych, tyczących teatru, koncertu czy nowo ukazujących się dzieł romantycznych.
”…chciałbym być u «Kopciuszka», żeby słyszeć debata, jakie się musiały toczyć o moją osobę” — pisał Chopin w liście z Warszawy do przyjaciela po świeżo odegranym publicznie koncercie. Była to najważniejsza, jak informuje K.W. Wójcicki, kawiarnia “pod znakiem Kopciuszka” otworzona w r. 1819 na Długiej ulicy. A że mieściła się niedaleko Teatru Narodowego i Szkoły Muzycznej (Konserwatorium) na placu Zamkowym, więc przeważali tu artyści teatru i opery, którzy później wraz z towarzyszącymi im literatami i redaktorami przenieśli się do kawiarni w “Suchym Lesie”, także przy ulicy Długiej.
Do ulubionych (może dla jej centralnego położenia na Krakowskim Przedmieściu przy ulicy Koziej) przez studentów i literatów wszelkiego wieku i autoramentu należała tzw. “Kawa Brzezińskiej”, zasobna we wszystkie ówczesne pisma i gazety, a z późniejszych lat głośna “Honoratka” przy ul. Kapitulnej i Miodowej, o sali “ciemnej i zakopconej od fajczanego dymu”, czy “Dziurka” przy tejże ulicy, którą upodobał sobie szczególnie Bronikowski “i wraz z przyjaciółmi swoimi zaczął w poobiednich godzinach nawiedzać”, a “za jego przykładem schodzili się — wedle relacji Wójcickiego — dwaj bracia Mochnaccy, J.B. Zaleski, Ludwik Żukowski, Goszczyński, Nabielak, Maurycy Gosławski”.
“Kopciuszek”, “Honoratka”, “Dziurka” — to były te nieliczne nazwy wydobyte i wyrwane poprzez wspomnienia i opisy z niepamięci czasu. Kawiarnie mnożyły się nader szybko. “Przewodnik Warszawski” z r. 1826 wymienia ich tylko 9, a “Przewodnik” z r. 1829 — już 33. […]
“Drobny to pozornie szczegół kawiarnia — zauważa […] Chałasiński — ale jakże nieszlachecka instytucja”. I przypomniał, że do jedynej kawiarni, jaką prowadziła Jonaszowa w Lublinie w końcu XVIII stulecia, wedle relacji Kajetana Koźmiana, tylko “uboższa palestra uczęszczała, bo każdy z poważniejszych obywateli sądziłby ubliżać swojej godności, gdyby go w oberży [a tym mianem obejmowano kawiarnie], w sklepie lub na jarmarku spotkano”.
Kawiarnia jednak — czy chciał tego Koźmian, czy nie — stawała się instytucją czasów romantycznych […]
(Obraz powyżej: wspominana właśnie z kawiarni ulica Długa pióra Canaletta z 1778 roku, a więc na dobre czterdzieści lat przed “literackimi fajkami”).
16
XI
2013
#Warszawa
#XIX wiek
#Aniela Kowalska
#Kajetan Kozmian
#Canaletto
W 1863 roku, pod wpływem gorących jeszcze wtedy wydarzeń powstania styczniowego, Józef Ignacy Kraszewski machnął obrazek pod tytułem Dziecię Starego Miasta — powieść niezbyt może ambitną, bo nadto publicystyczną i schematyczną, ale i na tyle przesyconą warszawskością, że warto mimo wszystko sięgnąć. Krótki tylko fragment o rynku:
Wokół rynku Starego Miasta stoją jeszcze kamienice staruszki, pamiętające dawne dzieje, a w nich tuli się ludność, która starym wierna jest cnotom.
Mimo ruchliwości mieszkańców Warszawy, chętnie się z manatkami przesiedlających co kwartał (a nuż tam gdzie będzie lepiej?), Stare Miasto ma swoją ludność, która się z niego nie rusza i żyć by gdzie indziej nie potrafiła.
Szczególniej niewiasty tutejsze już na Krakowskim Przedmieściu czują się na obczyźnie. Jak górale do swych śnieżnych szczytów, tak staromiejscy ludzie przywięzują się do tych sczerniałych kamieniczek; i gdy z nich na świat wynijdą, czuć zaraz, że tam wyrośli. Życie ich, obyczaj, mowa, wszystko namaszczone starą wonią przeszłości.
Sławna owa przekupka Starego Miasta łaje straszliwie, ale zobacz ją, gdy strapione dziecię pociesza! Łzy też jej leją się po twarzy strumieniem i gotowa niezdarnemu łobuzowi wymierzyć policzek upomnienia, nie szczędzący zębów, ale pewnie po cichu odda ostatni grosz dla miłości Bożej.
Zdaje się, że te mury, do których tyle przylgnęło pamiątek, co wykołysały tyle pokoleń pracowitych, i nad kolebką dzisiejszego wyszeptały tajemniczą modlitwę, która je utrzymała na drodze miłości i prawdy.
13
XI
2013
#Jozef Ignacy Kraszewski
#Warszawa
#XIX wiek
W 1948 David Seymour — urodzony w 1911 roku w Polsce jako Dawid Szymin — wyruszył na misję UNICEF po Europie, by fotografować losy dzieci po drugiej wojnie światowej. Poniżej cztery zdjęcia z Warszawy. Gruzy na dwóch pierwszych to wszystko, co zostało z getta.
Inne zdjęcia autora zobaczyć można na stronie Time.com.
20
X
2013
#David Seymour
#Warszawa
#XX wiek
#Holokaust
Obrazek warszawski z tekstu Bolesława Prusa pod tytułem Pod szychtami. Powiśle, koniec XIX wieku — dzisiaj niecałe sto metrów od Biblioteki Uniwersyteckiej.
Między ulicą Dobrą i nadwiślańskim wałem, między parkanem wodociągu i uliczką Leszczyńską, rozwala się plac obszerny jak ogród Krasińskich, pusty jak wszystkie place i złożony z dwu kondygnacyj. Niższa z nich ma postać doliny, wyższa zaś tworzy rodzaj płaskowzgórza, patrzącego ku Wiśle spadzistą i pogiętą ścianą.
Gdy woda przybiera, a na środku rzeki, zamiast łopat piaskarzy, pracują siecie rybaków, — wówczas dolina staje się jeziorkiem, przy którem strome brzegi placu wyższego formują, obok wodociągu, rodzaj przylądka i półwyspu.
W tej epoce zbiega się tu gromada obdartych uliczników, z których jedni grają w guziki, inni pływają po sadzawce na jakimś kawałku deski lub belki, a jeszcze inni, wśród uroczystego milczenia, poszukują robaków na przynętę.
W miarę opadania Wisły, sadzawka staje się bagnem, błotem, a wreszcie zupełnie wysycha. Wówczas szare i spękane łożysko jej zarasta gęstemi krzakami ostu, a na wybrzeżu, zamiast krzykliwej i ruchliwej zgrai, samotna pani Maciejowa łata wiecznie rozłażący się kaftanik, lub, w towarzystwie kilku innych dam, przerzuca całe stogi śmieci.
Rzeczy, podobnie jak ludzie, mają swoje cmentarzyska, do których należy plac przy ulicy Dobrej, będący jednym z generalnych śmietników miasta. Tu po dłuższej lub krótszej wędrówce, obok starej podeszwy, upada bukiet zwiędły; szmat niegdyś eleganckiej sukni, obok gnijących wiórów; okruchy porcelany obok bydlęcej racicy, słowem — wszystko, co się komu podoba. Najwstrętniejsze kupy różnorodnych szczątków wypierają się nawzajem, tworząc pstry dywan, nad którym pływa obmierzła woń padliny i z pośród dziur którego listki nędznej, skrofulicznej trawy wydzierają się do słońca, jakby błagając go o ratunek przeciw haniebnemu sąsiedztwu.
Szpetny widok; lecz — o! Wykwintny przechodniu z Saskiego Ogrodu, nie wzruszaj tak ramionami!… Zakazany ten zakątek w porze właściwej ciska pioruny, z których niejeden na twoją własną głowę może upaść. Tu bowiem, przy tym placu szkaradnym, z którego po promieniach słonecznych pełzną ku górze zdradzieckie miazmaty, tu wpośród tego gnojowiska, leży krynica miasta: dwa filtry wodociągów, a także… studnia ściekowa.
Kanał, śmietnik i filtry — oryginalna trójca! Która z jednej strony objaśnia nam niezwykłą śmiertelność Warszawy, z drugiej zaś nasuwa pytanie: poco człowiek żyje na tym świecie?
Czy poto, aby służyć za ogniwo między kanałem, a filtrem?… Ale zostawmy w spokoju higjenę i filozofją.
14
X
2013
#Warszawa
#XIX wiek
#Boleslaw Prus
Stanisław Przybyszewski przyjechał z Krakowa do Warszawy w lutym 1901 roku. Pisał wtedy w liście do Jadwigi Kasprowiczowej:
Dziwną intuicję miałem co do Warszawy. Jest wstrętna, obrzydliwa. Tak! Obrzydliwa. Nie pozostałbym tu długo za nic na świecie.
Został aż do roku 1905.
Wkrótce po przyjeździe Przybyszewskiego do Warszawy przyjechała z Norwegii jego żona — Dagny Juel. Tak pisze o spotkaniu pary Ludwik Krzywicki w swoich Wspomnieniach:
Po przyjeździe Przybyszewskiego do Warszawy spotkałem go idącego z Dagną na Nowym Świecie. Był ładny poranek wiosenny. Przybyszewski szedł z wysoką blondynką, kształtną, piękną, której włosy w promieniach słońca przekształcały się w złotą aureolę dokoła twarzy. Blondynka szła pod rękę z Przybyszewskim. Podchodząc do mnie, puściła ramię męża, stanęła na środku chodnika, ujęła obiema rękami sukienkę i z całą powagą zrobiła dyg ironiczny. Przechodnie stanęli. Po chwili ze śmiechem ujęła ramię męża i poszli dalej. Było to ironiczne podziękowanie za artykuły moje, wymierzone przeciw przybyszewszczyźnie. Ale jej postać była tak urocza, całe zdarzenie na tle pogody wiosennej i promieni słonecznych miało piętno takiego uroku fantastycznego, iż dzisiaj wypływa w mojej pamięci jako obraz pełen wdzięku i artyzmu.
11
X
2013
#Stanislaw Przybyszewski
#Dagny Juel
#Ludwik Krzywicki
#Warszawa