Według Sigmunda Freuda – esej Dyskomfort w kulturze z książki Kultura jako źródło cierpień – religia to –
system doktryn i obietnic, który z jednej strony z pozazdroszczenia godną kompletnością objaśnia mu zagadkę tego świata, z drugiej zaś zapewnia go, że nad jego życiem czuwać będzie troskliwa Opatrzność, wynagradzająca mu każdy zawód, jakiego dozna w trakcie ziemskiej egzystencji. Zwykły człowiek nie może wynagrodzić sobie tej Opatrzności inaczej niż pod postacią wspaniale wywyższonego Ojca. Tylko taki Ojciec wie, co potrzebne dziecięciu ludzkiemu, tylko jego można zmiękczyć prośbami, tylko jego gniew można uśmierzyć oznakami pokuty. To wszystko jest w tak oczywisty sposób infantylne, tak obce rzeczywistości, że przyjazny człowiekowi intelekt nie bez bólu dopuszcza do siebie myśl, iż oto ogromna większość śmiertelników nigdy nie wzniesie się ponad takie pojmowanie życia.
05
III
2015
#Sigmund Freud
#religia
#XX wiek
#humanistyka
Z Ecce homo Friedricha Nietzschego, ostatniej ukończonej książki niemieckiego filozofa (stanowiącej swoją drogą dobry wstęp do jego twórczości):
Inna roztropność i samoobrona polega na tym, że reaguje się możliwie najrzadziej i unika sytuacji oraz warunków, w których byłoby się skazanym na to, by swą “wolność”, swą inicjatywę niejako zawiesić i stać się samym tylko reagensem. Wezmę jako przykład korzystanie z książek.
Uczony, który książki w zasadzie tylko “zalicza” — filolog o średnim przerobie około 200 stron dziennie — w ostateczności traci zupełnie zdolność samodzielnego myślenia. Gdy nie zalicza, to nie myśli. Gdy myśli, odpowiada tylko na pewien bodziec (przeczytana myśl) — już tylko reaguje. Uczony wydatkuje całą swą energię na mówienie “tak” i “nie” podczas krytyki rzeczy już pomyślanych — sam już nie myśli… Jego instynkt samoobrony zwiotczał, w przeciwnym razie broniłby się przed książkami. Uczony — décadent. Widziałem to na własne oczy: zdolne, bogate i wolne natury już po trzydziestce “haniebnie oczytane”, już tylko zapałki, które trzeba pocierać, by zaiskrzyły — by wydały “myśl”. Wczesnym rankiem u początku dnia, wśród świeżości, przy porannej zorzy swych sił czytać książkę — to dopiero zbrodnia!
01
X
2014
#Friedrich Nietzsche
#XIX wiek
#filozofia
#humanistyka
#Bogdan Baran
Jerzy Stempowski, Notatnik niespiesznego przechodnia, XX:
Na początku powojennego okresu wpadł mi w ręce specjalny numer szwajcarskiego czasopisma uniwersyteckiego, w którym rektorzy, profesorowie i doktorzy zgodnym chórem odradzali młodzieży studia wyższe nieprowadzące do zarobków i samodzielności. Krajowi — mówili — potrzebniejsi są technicy, wykwalifikowani robotnicy, rzemieślnicy. Wywody te, oparte na niepewnym kryterium użyteczności, okazały się tylko częściowo słuszne. Wynika z nich jasno tylko to, że szkolnictwo będzie coraz bardziej podporządkowane domniemanym wymaganiom rynku pracy. Nie wiem, czy najbardziej nawet giętki system szkolnictwa potrafi im sprostać. W przemyśle rodzą się co dnia nowe specjalności i brak wyszkolonego w nich personelu grozi zahamowaniem produkcji i racjonalizacji w tej czy innej grupie zakładów przemysłowych. Fabryki muszą same przeszkalać i dokształcać swój personel lub szukać go za granicą. Co kilka dni czytam o otwarciu kursów szkolących w obsługiwaniu jakichś nowych maszyn lub urządzeń technicznych.
Tekst pochodzi z 1962 roku, ale wciąż jest aktualny — i stanowi rozsądną odpowiedź na narzekania pracodawców, że uniwersytety zbyt małą wagę przywiązują do umiejętności praktycznych.
19
IX
2014
#Jerzy Stempowski
#XX wiek
#humanistyka
Autor bloga na chwilę zawiesił swoją działalność, głównie z powodu nadchodzącej sesji i bardzo pracowicie zapowiadających się wakacji. Wróci, ale nie w najbliższym czasie.
Tymczasem polecam otwarte kursy internetowe Uniwersytetu Yale. Bardzo ciekawe rzeczy.
26
V
2014
#humanistyka
Z eseju Marii Janion Hermeneutyka (z tomu Humanistyka: poznanie i terapia), 1972 rok:
Zbrodnicza lekcja, jakiej faszyzm udzielił Europie, nie powinna pójść w zapomnienie. Hermeneutyka powołana jest do tego, by nie dopuszczać do zmiany struktury tradycji, do jej deformacji, by utrzymywać tradycję przy życiu, by bronić uniwersalnych znaczeń europejskich, by powtarzać i dowodzić, że np. słowo “ludzkość” zawsze znaczyło to samo w tradycji europejskiej, że nie można go dowolnie kształtować i wypaczać — gdyż może się to odbyć tylko za cenę odstąpienia i od słowa, i od ludzkości samej. Tak rozumiana przez hermeneutykę tradycja i zanurzone w niej arcydzieła wyznaczają miarę humanizmu. I tak pojąć można zadanie hermeneutyki wypowiedziane w nakazie “strzeżenia, tradycji”. Ale hermeneuta to taki pilnujący skarbca tekstów strażnik, który musi też ciągłe sprawdzać, czy skarby jego nie zaśniedziały, czy wartości nie zastygły w dogmaty.
25
IV
2014
#Maria Janion
#XX wiek
#humanistyka
#hermeneutyka
#faszyzm
Z Dialogu o Wilnie Czesława Miłosza i Tomasa Venclovy wyznanie Miłosza (z książki Powroty do Litwy):
Dotychczas nie umiem sobie odpowiedzieć na pytanie, dlaczego zmarnowałem tyle lat na studiowanie prawa. Było tak: wstąpiłem na polonistykę, skąd uciekłem po dwóch tygodniach, i z chwilą kiedy zapisałem się na prawo, głupi upór (litewski?), wstyd rzucenia czegoś, co się zaczęło, zmusił mnie do przemęczenia się aż do dyplomu. Prawo to było wtedy ogólne wykształcenie, jak dziś w Ameryce antropologia czy socjologia, szli na prawo ci, co nie wiedzieli dobrze, co ze sobą robić. A humanistyka wymagała, żeby powiedzieć sobie: no cóż, będę belfrem w szkole średniej. W młodości ma się te górne i nieokreslone marzenia, trudno być trzeźwym i wyznaczyć sobie skromny zawód nauczycielski.
Gdybym dzisiaj wybierał, z moją obecną wiedzą, wybrałbym nie polonistykę ani filozofię (a chodziłem na wykłady i seminaria z filozofii), ale tak zwaną filologię klasyczną, a także uczyłbym się hebrajskiego i biblistyki.
Swoją drogą, polska Wikipedia opisuje Miłosza na pierwszym miejscu jako… prawnika właśnie:
Czesław Miłosz (ur. 30 czerwca 1911 w Szetejniach, zm. 14 sierpnia 2004 w Krakowie) – polski prawnik i dyplomata, poeta, prozaik, eseista, historyk literatury, tłumacz […]
01
I
2014
#Czeslaw Milosz
#humanistyka
Z artykułu Michała Pawła Markowskiego Interpretacja i literatura:
[…] nie mam — jeśli nie chcę — żadnego przymusu, by dążyć do — jak to się czasem mówi — interpretacji adekwatnej lub — używając innego języka — rekonstrukcji komunikacyjnych presupozycji. Ja po prostu nie muszę tego wszystkiego zrobić — zrekonstruować gatunku, stylu, kontekstu historycznego — by swobodnie wykorzystywać do moich celów literaturę (czyż nie tym jest właśnie lektura?). Oczywiście mogę to zrobić i robię tym chętniej, że na przykład jest to mój zawód, ale racje mojego postępowania nie tkwią w samym przedmiocie, lecz w mojej własnej decyzji co do sposobu uprawianej przeze mnie lektury. Chcę przez to powiedzieć także i to, że normy czytania wymyślone zostały przez znawców i rzadko są przestrzegane przez nieprofesjonalistów, którzy, nie wiedząc wcale, co to jest oktawa i poemat dygresyjny, zabijają czas podróży samochodem, słuchając z upodobaniem nagrań Beniowskiego (nie orientując się wcale, czego słuchają) lub nie wiedząc, co to jest parodia literacka, czytają Lolitę jako afrodyzjak. Oczywiście i Słowackiemu, i Nabokovovi nie o takie sposoby użycia ich tekstu chodziło, ale trudno zaiste podać sensowny powód, dlaczego miałyby być to nadużycia.
Zarówno teksty literackie, jak i nieliterackie możemy interpretować na wszelkie możliwe sposoby, problem polega tylko na tym, co chcemy przez lekturę osiągnąć. Jeśli będę czytał instrukcję obsługi umieszczoną na prezerwatywie lub butli gazowej jak wiersz (czyli rozkoszując się językiem, w jakim została ona sformułowana i uważając, że jest pozbawiona jakiejkolwiek referencji), to mogę przez chwilę spędzić miło czas, ale później gorzko żałować, że nie czytałem tych instrukcji w przekonaniu o istnieniu “twardej” rzeczywistości i konsekwencji, jakie wywołuje nieodpowiednia strategia lektury.
Podobnie z Szekspirem: jeśli będę czytał Otella wyłącznie — jak onegdaj proponowali krytycy — dla jego muzyki, to może i przeżyję chwile wzniosłe, ale z Afroamerykanami raczej już o tej tragedii nie porozmawiam i nie wiem, co odbędzie się z większą dla mnie szkoda. Oczywiście to ja sam decyduję, jak czytać teksty, ale też sam powinienem ponosić konsekwencje własnych wyborów.
Z repliki Tomasza Kunza (“Swój do swego po swoje?”):
Istnieją […] użycia tekstów ewidentnie błędne i niedorzeczne (z pragmatyczno-ekonomicznego punktu widzenia). Kostka masła nie służy do wbijania gwoździ i z faktu, że ktoś użyje kostki masła (z sobie tylko wiadomych powodów) jako młotka nie wynika, że oba użycia (obie interpretacje) są jakościowo równoważne. Oczywiście nie mogę nikomu zabronić, by “użytkował” Lolitę jako książkę z rodzaju tych, o których Boy powiadał, że czyta się je jedną ręką. Nie mogę też nikomu zabronić, by czytał Ulissesa jak poradnik małżeński. Mogę jednak z całą pewnością stwierdzić, że nieszczęśnik ów włoży niewspółmiernie duży wysiłek (poniesie niewspółmiernie wysokie koszty) w stosunku do osiągniętych efektów (uzyskanej nagrody), ergo postąpi nieekonomicznie, użyje bowiem niewłaściwego narzędzia do niewłaściwego celu.
21
XII
2013
#Michal Pawel Markowski
#Tomasz Kunz
#humanistyka