Nowe Ateny

Nowe Ateny — zbitka barwnych i oryginalnych cytatów z dzieł zapomnianych — anegdot z towarzystw wszelkiego autoramentu — literackich plotek różnej akuratności. Mądrym dla memoryjału, idiotom dla nauki, jak mawiał Benedykt Chmielowski. Więcej informacji?

Stattler, «Machabeusze»

Z Barbary Bobrowskiej Małych narracji Prusa drobna notatka o głośnym dziele polskiego malarstwa romantycznego, Machabeuszach Wojciecha Stattlera z 1842 roku:

Warto zwrócić uwagę na jeden z obrazów prezentowanych w galerii — przedstawiający Machabeuszy, postaci starotestamentowe. Epizod ich losów to temat niezbyt popularny w ikonografii, ale w świadomości Polaków XIX wieku ważny, bo związany z nazwiskiem Stattlera, znanego malarza romantycznego, i jego niezwykle popularnym w tej epoce dziełem. Obraz Stattlera, któremu patronował sam Mickiewicz, wystawiany w kraju oraz poza nim (został nagrodzony złotym medalem na wystawie paryskiej), zamierzony był przez twórcę i odbierany przez publiczność jako alegoria losów narodu polskiego, zachęta do walki zbrojnej. Tematyka biblijna miała zadanie maskować treści patriotyczne, ale w dziele “schowane” zostały, w silnie zacieniowanym tle, symbole ruchu wyzwoleńczego — rozkute kajdany. Obraz zatytułowany Machabeusze wiązany był w polskiej tradycji z powstaniem listopadowym, choć uniwersalność przesłania alegorycznego czyniła go przedstawieniem ikonicznym oddającym doświadczenia kolejnych dzięwiętnastowiecznych generacji.

Stattler, Machabeusze

15 X 2013 # # #

Między Dobrą a Leszczyńską

Obrazek warszawski z tekstu Bolesława Prusa pod tytułem Pod szychtami. Powiśle, koniec XIX wieku — dzisiaj niecałe sto metrów od Biblioteki Uniwersyteckiej.

Między ulicą Dobrą i nadwiślańskim wałem, między parkanem wodociągu i uliczką Leszczyńską, rozwala się plac obszerny jak ogród Krasińskich, pusty jak wszystkie place i złożony z dwu kondygnacyj. Niższa z nich ma postać doliny, wyższa zaś tworzy rodzaj płaskowzgórza, patrzącego ku Wiśle spadzistą i pogiętą ścianą.

Gdy woda przybiera, a na środku rzeki, zamiast łopat piaskarzy, pracują siecie rybaków, — wówczas dolina staje się jeziorkiem, przy którem strome brzegi placu wyższego formują, obok wodociągu, rodzaj przylądka i półwyspu.

W tej epoce zbiega się tu gromada obdartych uliczników, z których jedni grają w guziki, inni pływają po sadzawce na jakimś kawałku deski lub belki, a jeszcze inni, wśród uroczystego milczenia, poszukują robaków na przynętę.

W miarę opadania Wisły, sadzawka staje się bagnem, błotem, a wreszcie zupełnie wysycha. Wówczas szare i spękane łożysko jej zarasta gęstemi krzakami ostu, a na wybrzeżu, zamiast krzykliwej i ruchliwej zgrai, samotna pani Maciejowa łata wiecznie rozłażący się kaftanik, lub, w towarzystwie kilku innych dam, przerzuca całe stogi śmieci.

Rzeczy, podobnie jak ludzie, mają swoje cmentarzyska, do których należy plac przy ulicy Dobrej, będący jednym z generalnych śmietników miasta. Tu po dłuższej lub krótszej wędrówce, obok starej podeszwy, upada bukiet zwiędły; szmat niegdyś eleganckiej sukni, obok gnijących wiórów; okruchy porcelany obok bydlęcej racicy, słowem — wszystko, co się komu podoba. Najwstrętniejsze kupy różnorodnych szczątków wypierają się nawzajem, tworząc pstry dywan, nad którym pływa obmierzła woń padliny i z pośród dziur którego listki nędznej, skrofulicznej trawy wydzierają się do słońca, jakby błagając go o ratunek przeciw haniebnemu sąsiedztwu.

Szpetny widok; lecz — o! Wykwintny przechodniu z Saskiego Ogrodu, nie wzruszaj tak ramionami!… Zakazany ten zakątek w porze właściwej ciska pioruny, z których niejeden na twoją własną głowę może upaść. Tu bowiem, przy tym placu szkaradnym, z którego po promieniach słonecznych pełzną ku górze zdradzieckie miazmaty, tu wpośród tego gnojowiska, leży krynica miasta: dwa filtry wodociągów, a także… studnia ściekowa.

Kanał, śmietnik i filtry — oryginalna trójca! Która z jednej strony objaśnia nam niezwykłą śmiertelność Warszawy, z drugiej zaś nasuwa pytanie: poco człowiek żyje na tym świecie?

Czy poto, aby służyć za ogniwo między kanałem, a filtrem?… Ale zostawmy w spokoju higjenę i filozofją.

14 X 2013 # # #

Syrokomla, «Homerowa dziatwa»

Wiersz, który Władysław Syrokomla przesłał Paulinie Wilkońskiej do albumu pamiątek — drukowany i gdzie indziej zresztą.

Boże mój, Boże! jak to poecie
Trudno i nudno żyć na tym świecie!
Każdego kocha, ufa bez granic,
I w sercach rymu dla serca szuka;
A dobrzy ludzie mają go za nic,
Bo zwieść poetę niewielka sztuka.
Przecież go każdy zwodzie ochoczy,
My tacy prości, a oni biegli!
Więc na złość światu zamknijmy oczy,
Udajmy, żeśmy nic nie postrzegli.
Niech zwodzi przyjaźń, zwodzi niewiasta,
Niech szarpie krytyk, lichwiarz odziera:
Ślepym był Homer, nasz protoplasta,
Więc bądźmy ślepi na cześć Homera.

Podpisany: Załucze, 1851 rok.

13 X 2013 # # #

Księgarze i pisarze przed sądem

Jak pisze Roman Taborski w swojej pełnej świetnych anegdot książce Życie literackie młodopolskiej Warszawy:

W warszawskim środowisku literackim zrodziło się podejrzenie, że niektórzy wydawcy w celu zwiększenia dochodów nadbijają znaczną liczbę egzemplarzy wydawanych książek i sprzedają je wyłącznie na swój rachunek. Wobec tego Żeromski, ażeby sprawdzić, ile naprawdę egzemplarzy jego książek jest wypuszczanych na rynek księgarski, opatrzył cały nakład wydanej w połowie 1908 roku Dumy o hetmanie zaprojektowanym przez Edwarda Okunia specjalnym ekslibrisem, z numerem porządkowym i podpisem autorskim.

Zacząłem więc poszukiwania pierwszego wydania Dumy o hetmanie. Ciekawy byłem nie tylko ilustracji do całej anegdoty, ale i — ekslibrisu pióra Okunia, jednego z najbardziej utalentowanych młodopolskich rysowników i malarzy, autora głośnych ilustracji do “Chimery” Miriama.

Tym większe było moje zdziwienie, gdy w drugim jeszcze wydaniu udostępnionym przez Polonę natrafiłem na rzeczony ekslibris z parafką samego Żeromskiego:

Ekslibris Okunia dla Żeromskiego

Lorentowicz na prośbę Żeromskiego zamieścił w “Nowej Gazecie” krótki artykuł, w którym wyjaśnił i uzasadnił postępowanie pisarza:

W wydawnictwie tym autor wprowadza w nasze stosunki księgarskie pożądany od dawna zwyczaj kontrolowania ilości odbitych przez wydawcę egzemplarzy. Jak wiadomo, dotychczas układ autora polskiego z wydawcą polegał na tym, że autor musiał bezgranicznie ufać wydawcy. Zaufanie to prowadziło do rezultatów bardzo znamiennych: wydawca zobowiązywał się np. w umowie odbić 2000 egzemplarzy nabytego utworu, a po kilku latach sprzedaży rewizja urzędowa znajdowała w jego składach 29 000 egzemplarzy tej samej książki!

W odpowiedzi na ten artykuł przedstawiciele czternastu warszawskich firm wydawniczych nadesłali do “Nowej Gazety” zbiorowy protest […].

Awantura zatoczyła dość szerokie kręgi, powstała podpisana przez aż 194 pisarzy Deklaracja autorów, w której domagano się m.in. wprowadzenia “zamiast wymaganego przez księgarzy jednostronnego zaufania, wyraźnego i jasnego zobowiązania obustronnego” — czyli, innymi słowy, ludzkiego traktowania ludzi pióra.

Tymczasem zarząd Związku Księgarzy Polskich zażądał od Lorentowicza przedstawienia konkretnych dowodów nadbijania egzemplarzy i skierował całą sprawę do rozpatrzenia przez sąd honorowy. Lorentowicz przedstawił sądowi świadectwa złożone przez Żeromskiego i innych pisarzy, dotyczące nieuczciwego — ich zdaniem — postępowania wydawców. Sąd rozpatrywał sprawę bardzo długo i dopiero 22 kwietnia 1910 roku ogłosił wyrok, w którym czytamy:

1) że Lorentowicz był uprawniony do podniesienia w prasie kwestii ochrony praw autorskich i, omawiając je w swoim artykule, nie kierował się żadnymi względami prywatnymi, lecz miał na celu sprawę publiczną;

2) że Lorentowicz nie miał prawa, bez należytego sprawdzenia i stwierdzenia autentyczności, powołać się na fakt w rzeczywistości nie istniejący w tej postaci, w jakiej go przedstawił w swym artykule;

3) że gdyby nawet fakt ten był prawdziwy, to Lorentowicz nie miał prawa rozszerzać oskarżenia na wszystkich wydawców polskich.

12 X 2013 # # # #

Przybyszewscy kontra Krzywicki

Stanisław Przybyszewski przyjechał z Krakowa do Warszawy w lutym 1901 roku. Pisał wtedy w liście do Jadwigi Kasprowiczowej:

Dziwną intuicję miałem co do Warszawy. Jest wstrętna, obrzydliwa. Tak! Obrzydliwa. Nie pozostałbym tu długo za nic na świecie.

Został aż do roku 1905.

Wkrótce po przyjeździe Przybyszewskiego do Warszawy przyjechała z Norwegii jego żona — Dagny Juel. Tak pisze o spotkaniu pary Ludwik Krzywicki w swoich Wspomnieniach:

Po przyjeździe Przybyszewskiego do Warszawy spotkałem go idącego z Dagną na Nowym Świecie. Był ładny poranek wiosenny. Przybyszewski szedł z wysoką blondynką, kształtną, piękną, której włosy w promieniach słońca przekształcały się w złotą aureolę dokoła twarzy. Blondynka szła pod rękę z Przybyszewskim. Podchodząc do mnie, puściła ramię męża, stanęła na środku chodnika, ujęła obiema rękami sukienkę i z całą powagą zrobiła dyg ironiczny. Przechodnie stanęli. Po chwili ze śmiechem ujęła ramię męża i poszli dalej. Było to ironiczne podziękowanie za artykuły moje, wymierzone przeciw przybyszewszczyźnie. Ale jej postać była tak urocza, całe zdarzenie na tle pogody wiosennej i promieni słonecznych miało piętno takiego uroku fantastycznego, iż dzisiaj wypływa w mojej pamięci jako obraz pełen wdzięku i artyzmu.

11 X 2013 # # # #