Nowe Ateny

Nowe Ateny — zbitka barwnych i oryginalnych cytatów z dzieł zapomnianych — anegdot z towarzystw wszelkiego autoramentu — literackich plotek różnej akuratności. Mądrym dla memoryjału, idiotom dla nauki, jak mawiał Benedykt Chmielowski. Więcej informacji?

Romans Munia

Z nieco prześmiewczej wobec nurtów Młodej Polski, a wesołej i pogodnej w swej istocie powieści Michała Bałuckiego pod tytułem Pamiętnik Munia z 1900 roku:

Ja sam, jakkolwiek byłem jej siostrzeńcem, zapomniałem zupełnie o różnicy lat, o tym, że mi była ciocią, a widziałem w niej tylko piękną kobietę, w całej pełni rozwiniętych wdzięków, które drażniły młodzieńczą fantazję, nieoswojoną jeszcze z bliskim towarzystwem kobiet, wywoływały przyspieszenie tętna, szczególniej, gdy ciocia tytułem pokrewieństwa, jakie nas łączyło, zachowywała się względem mnie z całą swobodą i poufałością.

Gdyśmy np. wspólne czasem przy lampie oglądali pisma ilustrowane, ona wtedy dla lepszego przypatrzenia się rysunkom opierała się bez ceremonii całym ciężarem swoich niezasznurowanych wdzięków na moich plecach, pochylona ku mnie tak blisko, że ciepły oddech rozgrzewał mi twarz i szyję, a jasne kosmyki jej włosów łaskotały mnie. Robiła to bezwiednie; ale mnie takie bezpośrednie zetknięcie się z plastycznymi kształtami jej ciała, które z anatomiczną dokładnością odczuwałem na swoich plecach, rozbudzało zmysłowe pragnienia i gorącymi rumieńcami rozpalało mi twarz.

Nieraz, gdy wybierała się na bal, wzywała mnie, także tytułem naszego pokrewieństwa, do rozmaitych drobnych posług, jak zapięcia bransolety na obnażonych po ramię rękach, sznurowania bucików lub poprawienia pewnych nierówności w dekolcie pleców. A miała plecy prześlicznie utoczone, z dwoma dołeczkami wdzięków, jakie się tworzą zwykle na uśmiechniętych policzkach. Jej plecy zdawały się tak samo uśmiechać i to sprawiło, że kiedy raz poprawiałem jej coś w tej okolicy, krew uderzyła mi nagle do głowy, oczy mgłą zaszły i sam nie wiem, jak i kiedy usta moje znalazły się na jednym z tych dołeczków, a równocześnie ręką objąłem zgrabną kibić ciotki i przyciągnąłem ją mocno do siebie.

— A to co! — zawołała oburzona […].

Dalsza część wesołych romansów Munia na Polonie.

30 X 2013 #

Lingwistyka po Wieży Babel

Z rozprawy naukowej (!) pod tytułem Harmonia mów, albo zlanie ich w jedną, to jest: polską, za pośrednictwem fenickiej, powróconej do familii mów słowiańskich zapomnianego już dzisiaj bibliografa, Adama Jochera (rycina — Gustave Doré, Pomieszanie języków):

Jedna była mowa niegdyś nadana całemu rodzajowi ludzkiemu na początku stworzenia i rzeczy wszelkich: ecce unus est populus et unum labium omnibus. Genes.XI.6 [oto jeden jest lud, i jeden język wszystkim (Biblia Wujka)]. Mowa ta, nie będąc dziełem zaledwo stworzonego i nieumniejętnego człowieka, ale dziełem, tchnieniem samego Boga, nie było żadnej przyczyny, aby od miejsca inna, od ludzi do ludzi, niezrozumiana była. Mowa ta, którą zowiemy względnie innych mów, Mową Pierwotną, była od razu pełną, wielką, w formy nadzwyczaj bogatą i zamożną, była przewidzianą do wszelkich potrzeb człowieka po wszystkie wieki i czasy, sama rozumiejącą i rozumną, skład oraz wszelkiej wiedzy i mądrości Najwyższej, Jej alfa i omega, mowa naresztę, do której odtąd nic nie przybyło, a prędzej ubyło wiele, mowa nie tylko dzisiejsza pisana i mówiona, ale mowa wszystkich władz duszy, uczuć, woli, namiętności, głosów człowiekowi głosem naśladowanych i nienaśladowanych w naturze całej, mowa nie tylko człowieka z człowiekiem, ale mowa wszystkich istot żyjących, zwierząt, drzew, roślin, tonów muzycznych, echa, a zatem wód, powietrza, skał, gór, lasów i ich tajni niedościgłych.

Daleko — możnaby rzec — posunięta interpretacja jednego biblijnego wersetu… Ale bardzo w stylu epoki. Rozprawa pochodzi z 1859 roku: w drugiej połowie XIX wieku wielu lingwistów i pseudolingwistów poszukiwało języka idealnego (choćby — sam August Strindberg).

Po długiej wspólności mowy jednej i tej samej między ludźmi — podejmuje myśl Jocher — przyszedł czas, w którym dościgła ich kara ciężka za zamysły zuchwałe i przeciwne woli Najwyższego. Było to, jak dzieje podają, podczas owego budowania wieży, co szczytem swym samego nieba dosięgnąć miała, podczas którego mowa budowników zmięszała się, a zgromadzone tłumy podzieliły się na narody czyli języki, co się już od tej chwili aż do dnia dzisiejszego między sobą przestały rozumieć, a każdy zgodnie z tą odmianą otrzymał inny obraz myśli, inne widzenie rzeczy, inne skłonności, inny życia cel i naznaczenie.

Było to zupełne przeobrażenie się rodu jednego na rody, czyli narody różne od siebie bardzo obyczajami, sposobem czucia i życia, oraz językiem, którego wpływ tu był wielki.

Gustave Doré, Pomieszanie języków

29 X 2013 # # # #

Heine w Polsce

Heinrich Heine poznał na studiach w Berlinie Polaka, Eugeniusza Brezę, który zaprosił go do siebie na wakacje. W ten sposób wybitny niemiecki pisarz spędził w zaborze pruskim kilka tygodni i wrażenia swoje opisał w książce przełożonej u nas jako O Polsce; takie oto były błyskotliwe spostrzeżenia młodego poety romantycznego —

Chłopu polskiemu miły jeszcze strój narodowy: kabat bez rękawów, sięgający niżej pasa, po wierzchu kapota jasnymi sznurami wyszywana. Ta kapota, zazwyczaj jasno niebieskiej lub zielonej barwy, jest grubym pierwowzorem wytwornych polskich okryć, jakie noszą nasi eleganci. Głowę osłania mały, krągły kapelusz, biało obramowany, ku górze zwężający się stożkowato, z przodu przystrojony w pstre wstążki lub kilku pawiemi piórami.

W takim to kostyumie widzieć można chłopa polskiego, zdążającego w niedzielę do miasta, gdzie załatwiać zwykł trzy sprawy: po pierwsze, goli się, po drugie, słucha mszy świętej, po trzecie, upija się jak nieboskie stworzenie. I widzieć go można, jak dzięki tej trzeciej sprawie istotnie do błogosławionego wzniesiony stanu, z wyciągniętemi nogami i łapami spoczywa w rynsztoku, pozbawiony zmysłów. Otacza go wtedy kupa przyjaciół, którzy w żałosnem ugrupowaniu zająwszy miejsca, — nie mogą, zdaje się, zrozumieć, dlaczego ów człowiek tak mało znieść może! Bo też, co wart być może ktoś, kogo byle trzy kwaterki wódki już rzucają o ziem! Ale Polacy w piciu doprowadzili istotnie do nadludzkiej doskonałości.

28 X 2013 # # #

Zegadłowicz do Boya

W styczniu 1926 roku wystawiony został przekład Fausta Emila Zegadłowicza (później — głośnego autora Zmór). Część krytyki uznała tłumaczenie za arcydzieło, część, w tym Boy, mocniej lub lżej Zegadłowicza skrytykowała (jak to zwykle w takich sprawach bywa).

W marcu tak do Zegadłowicza pisał Boy (list 185 w I wydaniu korespondencji Żeleńskiego; listy do Boya się w znacznej większości niestety nie zachowały):

Szanowny Panie

Otrzymałem list i piękny wiersz. Cóż mógłbym mieć przeciw jego ogłoszeniu? Mogę jedynie podziękować i zapewnić pana, że z tym samym sercem go przyjąłem, z jakim był pisany. O szacunku i uznaniu, jakie mam dla talentu pana, zapewniać nie potrzebuję, gdyż niedawno miałem sposobność dać im wyraz, i nie wątpię, że jeszcze nieraz znajdę po temu sposobność jako krytyk teatralny.

Wyrazy poważania i uścisk dłoni łączę.

Boy

Wspomniany wiersz Zegadłowicza — całkiem ładny i uroczy, a pisany wybitnie z myślą o Boyu (Villon)! — poszedł do “Wiadomości Literackich” i od tamtego czasu nie był chyba przedrukowywany, Internety o nim milczą, więc uprzejmie podaję:

Rzecz dziwna, jak złe słowa ludzi dzielić mogą,
ile budzą niesnasek, jak rodzą zamęt —
wszakże wszyscy idziemy w wieczność jedną drogą
i jeden wypełniamy i ten sam testament.

Inność — ? — różnice — ? — wiary — ? — tu nie chodzi o to —
bo czy idziemy słońcem, czy idziemy cieniem,
życie ludzkie jest zawsze i wszędzie tęsknotą —
a największy cud — miłość — jest także cierpieniem.

W dniach trudnych — trudem ciężkim jest z duchem zmaganie —
ujrzałem, że mnie nie stać na skrywanie winy,
że między mną a sercem to pytanie stanie:
bracie, to powiedzenia — a gdzież twoje czyny — ? —

Lecz jeśli są złe słowa — i dobre być muszą,
w których czucia jak wiśnie wiosną kwieciścieją —
słowa, które nie kłamią, nie mylą, nie głuszą —
bo są tylko miłością i tylko nadzieją.

To radość ostateczna — to jedno, co krzepi —
nieustająca pomoc — wieczysta obrona — ! —
Gdy nie może być dobrze — niech będzie choć lepiej —
w imię zbawionej duszy poety Villona.

Żyję pod szumnym lasem, a ty w szumnym mieście —
tobie śpiewa ulica, mnie — skrzypiąca socha — —
Pragnę, byś miłowanej rzekł kiedy niewieście,
że w cieniu gór jest serce, które ciebie kocha!

Interpunkcja oryginalna autora.

27 X 2013 # # #

Historyczne zdjęcia w kolorze

Roland Barthes, Światło obrazu. Uwagi o fotografii:

Być może dlatego, że jestem uradowany (lub zmartwiony) faktem, iż rzecz należąca do przeszłości poprzez swoje bezpośrednie promieniowanie (lśnienie) rzeczywiście dotknęła powierzchni, której teraz dotyka mój wzrok — nie lubię Koloru. Anonimowy dagerotyp z 1843 roku pokazuje w owalu mężczyznę i kobietę wykolorowanych po zrobieniu zdjęcia przez miniaturzystę zatrudnionego w atelier fotograficznym. I zawsze zdaje mi się (niezależnie od tego, jak jest naprawdę), że podobnie dzieje się z każdą fotografią: że kolor jest nałożony później na prawdziwy oryginał Czarno-Biały. Kolor jest dla mnie czymś sztucznym, szminką (jak ta, którą maluje się zwłoki). Nie zależy mi bowiem na “życiu” zdjęcia (pojęcie czysto ideologiczne), chodzi o pewność, że sfotografowane ciało dotyka mnie własnymi promieniami, a nie jakimś dodanym światłem.

Mimo uwag Barthes’a nie mogę się powstrzymać przed wrzuceniem tutaj kilku historycznych zdjęć na nowo pokolorowanych.

Pierwsze — test kamizelki kuloodpornej z 1923 roku. Drugie — wypadek samochodowy w Waszyngtonie z 1921 roku. Trzecie — widok na Nashville podczas wojny 1864 roku. Czwarte — japońscy łucznicy w latach 60. XIX wieku. I piąte wreszcie — katastrofa Hindenburga w 1937 roku. (Więcej zdjęć, porównanie z oryginałami i przypisy na blogu TwistedSifter).

W.H. Murphy testuje kamizelkę kuloodporną w 1923 roku

wypadek samochodowy w Waszyngtonie z 1921 roku

widok na Nashville podczas z 1864 roku

japońscy łucznicy w latach 60. XIX wieku

katastrofa Hindenburga w 1937 roku

26 X 2013 # # #